Ocean umiera
Poniższy artykuł opublikowany przez “Newscastle Herald” zainspirował publikacje m.in. w “The Guardian”, “USA Today” i “Telegraph”. Autor: Greg Ray wersja oryginalna. Polskie tłumaczenie: exignorant
To właśnie cisza sprawiła, że ten rejs był inny od wszystkich dotychczasowych.
Nie chodzi tu o nieobecność dźwięków.
Wiatr nadal targał żaglami i gwizdał w takielunku. Fale nadal smagały kadłub z włókna szklanego.
Było wiele innych odgłosów: stłumiony łomot, łoskot i zgrzyty, kiedy łódź odbijała dryfujące odpady.
Brakowało krzyków morskich ptaków, które podczas wszystkich poprzednich rejsów otaczały jednostkę.
Nie było ptaków, ponieważ nie było ryb.
Dokładnie 10 lat temu, żeglarz z Newcastle Ivan Macfadyen płynął tym samym kursem z Melbourne do Osaki; kiedy między Brisbane i Japonią chciał złowić rybę, wystarczyło, że wrzucił do oceanu zakończoną przynętą linę.
“Nie było dnia, aby na tym odcinku miesięcznej podróży nie udało nam się zjeść posiłku z dużej ryby i miseczki ryżu,” mówi Macfadyen.
Ale tym razem ten długi etap morskiej wyprawy przyniósł całkowity połów w postaci dwóch osobników.
Żadnych ryb. Żadnych ptaków. Nieliczne oznaki życia.
“W minionych latach przywykłem do ptaków i ich odgłosów,” wspomina.
“Podążały za łodzią, czasem przed odlotem odpoczywały na maszcie. W oddali, nad powierzchnią morza, widzieliśmy ich stada polujące na sardele.”
Lecz w marcu i kwietniu tego roku jego łódź Funel Web sunęła po powierzchni upiornego oceanu spowita tylko w ciszę i pustkę.
Na północ od równika, nad Nową Gwineą, żeglarze ujrzeli wielką łódź rybacką przeczesującą koralową rafę.
“Cały dzień trałowała tam i z powrotem. Była to duża jednostka, przypominała statek-bazę,” mówi.
Przez całą noc kontynuowała pracę w oślepiającym świetle reflektorów. Nad ranem Macfadyena obudziło alarmujące wołanie załoganta – w ich stronę zmierzała opuszczona ze statku motorówka.
“Martwiłem się. Byliśmy nieuzbrojeni, a piraci są prawdziwą zmorą tych wód. Pomyślałem, że będziemy mieli poważny problem, jeżeli ludzie ci mają broń.”
Ale nie byli piratami, przynajmniej nie w konwencjonalnym sensie. Motorówka zatrzymała się równolegle do burty, a znajdujący się na jej pokładzie Melanezyjczycy zaoferowali podarunki: owoce, słoiki z dżemem i przetworami.
“Dali nam pięć dużych worków po cukrze po brzegi wypełnionych rybami,” wspomina.
“Były to dobre, duże ryby różnego gatunku. Niektóre świeże, inne najwyraźniej poleżały trochę na słońcu.”
“Powiedzieliśmy im, że nie ma szans, abyśmy wykorzystali je wszystkie. Było nas dwóch, nie mieliśmy miejsca na ich przechowanie. Wzruszyli ramionami i powiedzieli, żeby wyrzucić je za burtę. I tak zamierzali to zrobić.”
“Powiedzieli nam, że była to tylko niewielka część przyłowu jednego dnia. Interesował ich wyłącznie tuńczyk, wszystko inne traktowali jak śmieci. Zabijali i wyrzucali. Dzień i noc orali rafę, pozbawiając ją każdej żywej istoty.”
Serce Macfadyena zamarło. Był to jeden kuter wśród niezliczonej, ukrytej za horyzontem floty, której liczne jednostki robiły dokładnie to samo.
Nic dziwnego, że morze było martwe. Nic dziwnego, że przynęta niczego nie zwabiła. Nie było czego łowić.
Brzmi to przygnębiająco, ale będzie znacznie gorzej.
Kolejnym etapem długiej wyprawy był odcinek z Osaki do San Francisco – znaczył go odstręczający horror i strach.
“Po opuszczeniu Japonii mieliśmy uczucie, jakby ocean umarł,” mówi Macfadyen.
“Sporadycznie spotykaliśmy żywe istoty. Widzieliśmy jednego wieloryba – przetaczał się bezradnie po powierzchni wody, na głowie miał coś, co przypominało wielki guz. Czuliśmy odrazę i przerażenie.”
“Przemierzyłem w swoim życiu wiele mil oceanu i jestem przyzwyczajony do widoku żółwi, delfinów, rekinów i chmar żerujących ptaków. Ale tym razem przez 3000 mil morskich nie zobaczyliśmy niczego, co żyje.”
Miejsce nieobecnego życia zastąpiły zdumiewające ilości śmieci.
“Część z nich była pokłosiem tsunami, które uderzyło w Japonię ponad dwa lata temu. Fala pokryła ziemię, podniosła niewiarygodne mnóstwo rzeczy i zaniosła je wgłąb morza. Gdziekolwiek spojrzysz, wciąż tam dryfują.”
Brat Iwana Glenn – wsiadł na Hawajach, aby przepłynąć do kontynentalnych Stanów Zjednoczonych – podziwiał “tysiące tysięcy” żółtych plastikowych boi. Niewyobrażalne gmatwaniny syntetycznych lin, żyłek i sieci. Kawałki styropianu idące w miliony. I rozległe plamy ropy i benzyny. Wszędzie.
Niezliczone setki drewnianych słupów energetycznych, wyrwane przez zabójczą falę, ciągnęły po środku oceanu swoje przewody.
“W minionych latach, kiedy unieruchomił cię brak wiatru, po prostu włączałeś silnik i ruszałeś dalej,” wspomina Ivan.
Nie tym razem.
“W wielu miejscach nie mogliśmy uruchomić silnika w obawie przed wplątaniem śruby w kawałki lin i kabli. W pełnym morzu to sytuacja nie do pomyślenia.”
“Kiedy już zdecydowaliśmy się na włączenie motoru, nie robiliśmy tego w nocy, tylko za dnia, wypatrując śmieci.”
“Przejrzystość wód powyżej Hawajów pozwalała dojrzeć głębiny. Widziałem, że zanieczyszczenia nie znajdowały się tylko na powierzchni, były wszędzie na całej głębokości. Dowolne rozmiary, od butelek po odpady wielkości dużego samochodu lub ciężarówki.”
“Widzieliśmy wystający z wody komin fabryczny, pod powierzchnią połączony był z czymś na kształt bojlera. Widzieliśmy przewracany przez fale ogromny kontener.”
“Wymijaliśmy te odpady. Przypominało to żeglowanie przez wysypisko śmieci.”
“Pod pokładem stale słyszeliśmy, jak przedmioty obijają kadłub, martwiliśmy się, że zderzymy się z czymś naprawdę dużym. Cały kadłub pokrywają zarysowania i wgniecenia po kawałkach, których nie zdołaliśmy dostrzec.”
Plastik był wszechobecny. Butelki, opakowania, torebki i każda rzecz jednorazowego użytku, jaką tylko można sobie wyobrazić – od połamanych krzeseł po śmietniczki, zabawki i przybory.
I coś jeszcze. Żywa żółć lakieru łodzi – która przez minione lata nigdy nie wyblakła od słońca i morza – weszła z czymś w reakcję w wodach u wybrzeży Japonii, utraciła swój blask w dziwny i niewyjaśniony sposób.
W porcie Newcastle Ivan Macfadyen nadal próbuje otrząsnąć się po szokującym i przerażającym rejsie.
“Ocean jest uszkodzony,” mówi potrząsając z niedowierzaniem głową.
Zdając sobie sprawę ze skali problemu i faktu, że organizacje i rządy nie zdradzają jakiegokolwiek zainteresowania tematem, Macfadyen szuka pomysłów.
Bezzwłocznie zgłosi się do organizatorów wielkich australijskich wyścigów oceanicznych, postara się zwerbować żeglarzy-wolontariuszy do międzynarodowego programu monitorowania odpadów i życia morskiego.
Macfadyen przystąpił do podobnej inicjatywy, kiedy był w Stanach Zjednoczonych – odpowiedział na apel naukowców amerykańskich, który poprosili żeglarzy, aby wypełniali codzienne formularze badań i pobierali próbki do testów na obecność promieniowania – źródła poważnego zagrożenia po tsunami i katastrofie w japońskiej elektrowni atomowej.
“Zapytałem ich, dlaczego nie wywrzemy presji, żeby wysłali flotę i posprzątali ten bałagan,” mówi.
“Odpowiedzieli, że dokonali obliczeń i okazało się, iż środowiskowe szkody wywołane spalaniem paliw kopalnych przy wykonaniu tej pracy byłyby gorsze niż pozostawienie odpadów.”
Tłumaczenie: exignorant